Niech żyje bez lilak!
Maj, to czas dla zbieraczy. Bo skoro maj, to trzeba pozbierać majówki. Ale, ale, nie tylko mleczami maj żyje! My wybraliśmy się na łowy, aby upolować wspaniale pachnący Syringa vulgaris, czyli lilak pospolity (zwany tradycyjnie bzem lilakiem), który rośnie w pobliskiej okolicy siedliska Zdrojewo. Pierwszą zaletą tej rośliny jest wspomniany już zapach. Dodatkowo bukiet z bzu długo utrzymuje świeżość, więc świetnie nadaje się do wazonu, aby ozdobić stół, szafkę, a nawet pieniek do rąbania drewna.
Cudowne w lilaku jest również to, że jego zbieranie, to czysta przyjemność. Staje się pod krzakiem, sięga się (a że to krzew, to i ja mam łatwość w sięganiu) i raz dwa wypełnia się cały worek. A jak się w domu wysypie zawartość worka na stół, to okazuje się, że jest go tak dużo, że można go wykorzystać na różne sposoby.
Część wysuszyliśmy w zacienionym, ciepłym miejscu (dzięki temu bez nie stracił fioletowego koloru). I tak przygotowany wpakowaliśmy do słoika. Będzie z niego pyszna herbata!
Z kolejnej porcji usmażyliśmy lilakowe naleśniki. Prezentują się pięknie, a po posypaniu brązowym cukrem smakują całkiem zacnie.
Jako, że nazbieraliśmy dużo, to i na ocet wystarczyło! Przepis jest prosty. Kwiaty bzu wkładamy do 20-litrowego, wcześniej wyparzonego, gąsiora, tak by "luźno" wrzucone wypełniły baniak do połowy. Następnie wlewamy roztwór kilograma cukru i wody zostawiając wystarczająco miejsca na burzliwą fermentację. Dolewamy trochę octu z poprzedniej partii bądź wrzucamy matkę octową. Mieszamy, przykrywamy bawełnianą szmatką i łapiemy recepturką, coby nam się szmatka nie zsunęła. Teraz jeszcze trochę cierpliwości i sporo samozaparcia, bo dzień w dzień, dopóki się nam ocet nie zoctuje, trzeba go mieszać. Ale warto, warto!
Klaudia